Palety Anastasia Beverly Hills - czy warto?

Wracam, wracam i to z postem nie byle jakim, a o paletach, które w ostatnim czasie skradły mi sreducho... no pewnie nie tylko mi,  natomiast i ja wtrącę swoje trzy grosze w temacie :)!
Mowa oczywiście o paletach Anastasia Beverly Hills. Marka ta, weszła ostatnio do polskiej Sephory, stała się bardziej dostępna, a ja stwierdziłam, że skuszę się choć na jedną paletę.



Nie wiem, czy więcej w tym szczęścia, czy nie, gdyż zdecydowanie odkryłam perełkę (tak, tak, całe internety odkryły już ją przede mną ;)), ale portfel ucierpiał, gdyż jak widać po zdjęciach, na jednej się (nie)stety nie skończyło.


Pierwszą moją ofiarą była Norvina. Przepiękna, niecodzinna paleta opakowana we fioletowy plusz, kusiła mnie od pierwszego wejrzenia. Kolory zdecydowanie moje, brązy, delikatne złota i fiolety. Zrobimy nią zarówno typowego codzinniaka, jak i coś bardziej szalonego. Pigmentacja idealna, cienie mięciutkie, lekko masełkowe maty i nieco bardziej te z drobinką. Cudeńko!



Kolejnym łupem padła Soft Glam. Długo wahałam się pomiędzy nią, a. Modern Renaissance. W ostateczności wygrała, ze względu na uniwersalne kolory. Typowa paleta w odcieniach brązu i złota. A jaką ma czerń! Głęboka, idealna, kosmiczna! Idealna! Teraz makijaże zaczynam zawsze od niej. Zdecydowanie jest to moja najlepsza klasyczna paleta.


Na Modern Renaissance miałam się już nie kusić, natomiast Sephora zrobiła mi psikusa i do zamówień powyżej 180zł dodawała malutkie kremiki od Glam Glow. I cóż... to była idealna okazja do zamówienia kolejnej palety. Zdecydowanie nie żałuję! Kolory są świetne i zrobię z nich użytek przy najbliższych makijażach, gdyż są idealne na jesień (ale nie tylko).



Podsumowując, wszystkie palety są skomponowane idealnie i nadadzą się na delikatne, jak i szalone makijaże. Pigmentacja i trwałość jest doskonała. Blendowanie i przyjemność użycia - bajka. Czego zatem chcieć więcej?

niedziela, 28 października 2018

Czytaj dalej » 18